Czytanie pierwsze: metafizyka i seks w małym mieście
Jest rok 1938. Do Kossowa przyjeżdża komisarz policji, Walenty Konopka – człowiek do zadań specjalnych, zaufany pracownik Ministerstwa Administracji i Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
Artur Ziontek, autor powieści „Latawcy”, zadbał by niemal każdy szczegół opowiadanej historii oparty był na faktach. Imiona i nazwiska bohaterów książki można również znaleźć w archiwach, niektóre z wydarzeń w prasowych wycinkach, zachowanych zdjęciach, a miejsca na przechowywanych skrupulatnie mapach. Ale niech was nie zmyli ta pieczołowicie opisana rzeczywistość, bo prawdziwymi bohaterkami powieści nie są archiwalne zasoby, są nimi literatura, nauka, filozofia i metafizyka.
Wśród pięknych i starannych opisów dworców na trasie Siedlce–Kossów, atmosfery warszawskiego targowiska na Kercelaku i jego strasznych rzezimieszków o groteskowych przezwiskach, szczegółowo przedstawionej topografii ówczesnego miasteczka, razowych dialogów komisarza z gospodynią, przaśnych rozmów pacjenta z lekarzem czy głośnych śmiechów grzybiarek, dzieją się rzeczy niewidoczne dla jednych, ale istotne i znane już Departamentowi Wyznań i Dusz Zawieszonych. Giną ludzie w niewyjaśnionych okolicznościach, ale też pojawiają się w nieco egzotycznym położeniu, dającym się zaobserwować coraz większej liczbie świadków, a nawet przyzwyczajają do swojej nienaturalnej obecności tak, by obserwator nie zwracał już na to uwagi. Co jednak nie uspokoi departamentu, bo odkrycie niezwykłego miejsca pobytu latawców, może doprowadzić do powstania „jakiegoś kultu albo i, nie daj Bóg, religii”.
Komisarz Konopka będzie przemierzał trasę na pocztę, posterunek i na cmentarz, skręcając w prawo obok kościoła z uważnością detektywa, przy okazji odnotuje całą plejadę literackich motywów. Będzie swą wiedzę systematyzował i wkładał notatki do teczek. Czy to powieść historyczna, łotrzykowska, detektywistyczna, obyczajowa? Czy to opowieść czy życie? Czy to się w ogóle dzieje?
Miłość, seks, krew, ciekawość, głupota, zabójstwo, samobójstwo, powściągliwość, zapalczywość, rozpacz, choroba, wścibskość, zabobon, kompleks, piękno i poetycka wrażliwość, a przede wszystkim wszechobecne nieszczęście pomieszane z zapachem gorących placków z antonówką, zsiadłego mleka, wywoływanie zdjęć w miejscowym zakładzie fotograficznym, wyjmowanie duszy z żelazka, nuda małomiasteczkowej poczty, wsiadanie i wysiadanie pasażerów pociągu, a wreszcie sam Kossów, peryferyjne miasteczko, ze swoimi nadprzyrodzonymi zjawiskami – wszystko to jest. I jednocześnie tego nie ma.
Może zauważysz w trakcie lektury powieści, że Adolf Domański, dróżnik jednej z małomiasteczkowych stacji, wbrew pozorom nie myśli tylko o rosole z koguta, jak zwodniczo zasugeruje narrator, a pojawiająca się i znikająca na peronie walizka przypomni ci trochę myślowy eksperyment z Kotem Schrödingera z 1935 roku.
W Kossowie czas jakby się zatrzymał, a powolnie rozkręcająca się akcja powieści, w drugiej połowie książki spowija się gęstą mgłą. Czy kot jest żywy czy martwy? Czy walizka jest czy jej nie ma? Jaką naturę ma opisana w powieści rzeczywistość? A kim jest obserwator znikającej i pojawiającej się walizki? Czy to możliwe by komisarz zostawił ją na peronie przypadkiem czy celem przeprowadzenia jakiegoś dowodu?
Pod wpływem tej lektury zastanowisz się może na ile kwantowa rzeczywistość postawiła już literaturę pod ścianą. Jak snuć opowieść, gdy wieloświaty eksplodują w głowach czytelników, każdy w inną stronę, a czas można zatrzymać i obracać w palcach, jak monetę, i oglądać go z każdej strony. A to czy świat istnieje, czy już go nie ma, jest tylko kwestią uwagi obserwatora. Jest kwestią umowną!
Warto się nad tym zastanowić czytając tę powieść, zanim obok książki Marcela Prousta i innych dzieł Wydawnictwa Eperons – Ostrogi, które deklaruje iż wydaje tylko mocne książki, postawisz tę powieść po przeczytaniu.
Czytanie drugie: sprawa latawców, tak ich nazwijmy
W powieści Artura Ziontka zaczęła się letnia kanikuła 1938 roku. Przybywamy razem z głównym bohaterem na małą stację wschodniej części Polski. Jesteśmy w małej miejscowości, będącej centrum wszechświata jedynie dla okolicznej młodzieży, która lubi tu przyjeżdżać, tak jak chrześcijanie lubią pielgrzymować do Częstochowy. Zatem to co się tu zdarza ma wymiar lokalny. Ale czy na pewno? Czy nie wybrzmiewają w tej książce echa wydarzeń większych, czy Kossów, w którym osadzona jest akcja powieści, jest zawieszoną w próżni cywilizacyjną albo metafizyczną bańką, w której dzieją się rzeczy ludzkie i nadprzyrodzone?
Jesienią w nazistowskich Niemczech dojdzie do pogromu Żydów, w noc zwaną kryształową. Tutaj jeszcze lato, a akcja powieści dzieje się w sąsiadującej II Rzeczypospolitej. Zatem wydarzenia są jakby bez związku, ale może to z ich powodu obłąkanego starca Libermana nawiedzają w powieści prorocze sny o pożarach i płonących ludziach, wizje, które przeszkodzą w zwykłym grzybobraniu. Zanim nieziemskie krzyki i jęki zaczną przedzierać się przez okolicę, przejmująca scena w lesie spowoduje jakby zatrzymanie czasu. Czy minutę ciszy?
W powieści tej spotkamy stareńkiego, miejscowego bohatera powstania styczniowego, Feliksa Bartczuka, w małej epizodycznej rólce. Pojawi się postać doktora Hieronima, którego pierwowzorem jest prawdziwy legendarny lekarz, mieszkający w tej miejscowości. Jakby to miały być nieodłączne części kossowskiego pejzażu. Imiona i nazwiska mieszkańców, daty i ich miejsca narodzin – wszystko wyciągnięte z prawdziwych archiwów, bo nie o zmyśloną historię autorowi chodzi. Ani doktor, ani pan Feliks czy stary Liberman, nie mogą być w tej powieści zapomniani. Ta opowieść sięga po udokumentowane źródła: wycinki z prasy, cytaty z książek i inne ślady skatalogowane w bibliotekach. Wreszcie sam Kosów Lacki, mimo że ukryty pod archiwalną nazwą, znajdziemy na mapie.
Pomimo tego, że w powieści pobrzmiewają echa autentycznych spraw i wydarzeń, Ziontek chce nas zainteresować zupełnie czymś innym. W tym celu powoła do życia bohatera powieści, komisarza, którego sława wyprzedza jego przybycie, do wyjaśniania spraw metafizycznej natury. Walenty Konopka zostanie wezwany z Warszawy w sprawie latawców.
Powidoki, którym usta się ruszają, jakby coś mówili. Nietypowi mieszkańcy miasta. Nieliczni ich tylko rozumieją. Ale z czasem, gdy rozprawiać się o tym zacznie na warszawskim Kercelaku, gdy ludzie zaczną wiedzieć lub domyślać się zbyt wiele, zaniepokoi to Ministerstwo Administracji, a także Ministerstwo Wyznań Religijnych i Publicznego Oświecenia, a wysłanie państwowego komisarza, Walentego Konopki, zostanie poprzedzone pismem z dużą ilością państwowych pieczęci.
Czy to powieść o milczeniu? Może przemilczaniu? Braku porozumienia? Niewyjaśnionej tajemnicy, którą trzeba opisać? A może o języku? Język, który niewielu rozumie, z wyjątkiem wielu mieszkańców Kossowa. Co w Kossowie odkryje komisarz Konopka, oprócz żywych dialogów miejscowych gospodyń, entuzjastek życia. Jakimż to językiem autor opisał epizodyczną opowieść o zakochanych, Ryfce i Kuszelu? Ona, najpiękniejsza z kucharek. On, najpiękniej czytał Torę. A miłość z nimi siedziała przy stole. Czyżby sama poezja, godna Mickiewicza, może Słowackiego, w tej historii się zapisała?
A co każdy zapisuje we własnym notatniku: Konopka, Besztak, Henryk Barabasz na zdjęciach, co doktor Hieronim? Co zapisano w archiwach, aktach, kartotekach i jakimi wyciągniętymi z nich detalami autor, Artur Ziontek, uatrakcyjni nam podróż do Kossowa, a Walentemu Konopce pobyt w okolicy?
Widma, dziwadła, cienie, powidoki, zmysłowe i eteryczne opowieści, i miejscowa okowita, uniosą cię w tej powieści w jakieś nieznane rejony, w których każdy coś innego wyczyta.
Konopka jest trochę jak medium, tego czasu i miejsca, jego tożsamości. Co zrobi, gdy zrobi swoje?
Artur Ziontek, „Latawcy”, Wydawnictwo Ostrogi, Kraków 2021.