Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Dlaczego poprosił mnie, bym ofiarował jego książkę dociekliwym umysłom? I dlaczego obiecałem podjąć się owego zadania, jakże przyjemnego, ale bezużytecznego? Jego książka jest niczym młoda twarz pełna rzadkiego uroku i wyrafinowanego wdzięku. Sama dla siebie jest najlepszą rekomendacją, sama najlepiej mówi za siebie i ofiarowuje się nam niejako wbrew sobie.
Bez wątpienia jest młoda, jest młoda młodością jej autora. Ale jest stara starością świata. Jest jak wiosenne liście na prastarych gałęziach w wielowiekowym lesie. Wszak młode pędy są przepełnione smutkiem głębokiej przeszłości lasu i noszą w sobie żałobę tylu martwych wiosen.
Poważny Hezjod recytował pasterzom z Helikonu Prace i dnie. Ale bardziej melancholijne jest przedstawienie naszym światowcom i naszym kobietom światowym Rozkoszy i dni, skoro, jak twierdził ów angielski mąż stanu, życie byłoby znośne, gdyby nie przyjemności
„Life would be tolerable but for its amusements”. Autorem tego twierdzenia był Sir George Cornewall Lewis (1806–1863) – mąż stanu i pisarz angielski.. Również książka naszego młodego przyjaciela ma w sobie znużone uśmiechy, zmęczone pozy, niepozbawione jednak piękna i szlachetności.
Nawet jej smutek można uznać za zajmujący i różnorodny, smutek prowadzony i wspierany przez tak cudowny zmysł obserwacji, przez elastyczną inteligencję, przenikliwą i prawdziwie subtelną. Kalendarz Rozkoszy i dni znaczy godziny natury harmonijnymi obrazami nieba, morza, lasu, zaś godziny życia ludzkiego wiernymi portretami i rodzajowym malarstwem – a wszystko cudownie wykończone.
Marcel Proust rozkoszuje się również opisywaniem pełnego melancholii przepychu zachodzącego słońca i próżnych ekscytacji wzniecanych przez snobistyczną duszę. Celuje w opowiadaniu eleganckich boleści, sztucznych cierpień, dorównujących jednak swym okrucieństwem tym, którymi z macierzyńską rozrzutnością obdarza nas natura. Przyznaję, że te wymyślne cierpienia, te boleści wynalezione przez ludzki geniusz, te okrucieństwa sztuki wydały mi się nieskończenie interesujące i wyszukane i wdzięczny jestem Marcelowi Proustowi, że przestudiował i opisał kilka wybranych przypadków.
Wabi nas i zatrzymuje w cieplarnianej atmosferze oranżerii, wśród kunsztownych orchidei, które nie znajdują jednak na ziemi pokarmu dla swego osobliwego i chorobliwego piękna. Nagle w powietrzu ciężkim i rozkosznym przelatuje świetlista strzała, błyskawica, która niczym promień niemieckiego doktora przechodzi przez ciało. Jednym grotem poeta zgłębił tajemniczą myśl, niewyjawione pragnienie.
Taka jest jego maniera i jego sztuka. Wykazuje w niej pewność, która zaskakuje u tak młodego strzelca. Wcale nie jest niewinny. Ale jest na tyle szczery i prawdziwy, że staje się przez to naiwny i takim się podoba. Jest w nim zepsuty Bernadin de Saint-Pierre i prostoduszny Petroniusz.
Cóż za szczęśliwa książka! Kroczy przez miasto cała strojna, pachnąca kwiatami, zroszonymi różami, którymi obsypała ją boska dłoń Madeleine Lemaire.
Anatol France
Paryż, 21 kwietnia 1896
urodził się w Auteuil, w Paryżu, w rodzinie wyższej klasy średniej. Jego ojciec Andrien Proust był znanym epidemiologiem. Matka Marcela Jeanne Weil-Proust była niezwykle inteligentną kobietą, pochodzącą z bogatej żydowskiej rodziny. Mały Marcel dorastał w bardzo szczęśliwym domu, niemal w cieplarnianych warunkach, pod opieką matki, babki i służącej. Dzieciństwo przyszłego pisarza naznaczone było ciągłymi atakami astmy, które trwały przez całe jego życie. W 1882 r. zapisał się do Liceum Condorceta. Pomimo złego stanu zdrowia w latach 1882–1889 Marcel Proust służył w armii, po czym poszedł na uniwersytet, gdzie w latach 1891–1893 studiował prawo. Pisywał artykuły i fragmenty opowiadań (i powieści) dla magazynów, takich jak „La Nouvelle Revue Française”, „La Revue vert”, „La Revue”, „Le Mensuel” oraz pisma „Le Banquet”, które współtworzył z przyjaciółmi literatami i artystami, a którego nazwę zaczerpnęli z Uczty Platona. W tym czasie poruszał się w kręgach społecznych bogatych oraz sławnych paryskich arystokratów. W 1896 r. wydał swoją pierwszą książkę zatytułowaną Rozkosze i dni. Był to zbiór esejów, opowiadań i wierszy. W 1895 r. Proust zaczął pisać Jana Santeuila, porzucając pracę nad nim w 1899 r. Powieść nigdy nie została ukończona.
Rok 1908 okazał się dla Prousta ważny ze względu na jego literackie przedsięwzięcia. Napisał do „Le Figaro” serię pastiszów o innych pisarzach. To spowodowało, że jeszcze bardziej umocnił swoją pozycję pisarską i swój styl. W 1909 r. przekształcił swój wielki zbiór esejów Przeciwko Sainte-Beuve’owi w powieść, którą w 1913 r. zatytułował W poszukiwaniu utraconego czasu. Kontynuował pisanie tego dzieła życia aż do śmierci. Za tom W cieniu zakwitających dziewcząt otrzymał Nagrodę Goncourtów, jedną z najważniejszych nagród literackich we Francji. Mówi się, że ostatnimi słowami, jakie wypowiedział przed śmiercią, było zdanie podyktowane bratu do Czasu odnalezionego, ostatniego tomu epopei. Zmarł w swoim pokoju obitym korkiem na zapalenie płuc. Graham Greene nazwał Prousta „największym powieściopisarzem dwudziestego wieku”.